Jaki pani ma humor?

Każdy człowiek ma lepszy lub gorszy dzień. Dzisiaj miałam dużo lekcji, bolały mnie plecy, dali mi do podpisania zasady, zgodnie z którymi mają być przeprowadzone zwolnienia nauczycieli. To nie jest zestaw na dobry dzień. Minister edukacji odwiedziła Bielsko i oczywiście roztaczała wizję wspaniałej przyszłości edukacji w naszym mieście. Ech… jakoś trudno mi przyjąć te rewolucyjne zmiany, jakoś ciężko mi zaakceptować, że to, na co pracowałam tyle lat, jest nic nie warte i trzeba to zaorać. Potem jeszcze nam każą omawiać wiersze pana Rymkiewicza na przykład „Do Jarosława Kaczyńskiego”. Humor przez to wszystko miałam dzisiaj raczej do płaczu niż do pracy. Reforma edukacji mnie wykańcza, jestem kłębkiem nerwów. Jednak muszę sobie poradzić, prowadzić lekcje, wspierać moich uczniów, objaśniać i tłumaczyć, gasić pożary.

Czytaj dalej Jaki pani ma humor?

Czego nie umiem… i ciągle się uczę

W tym roku ferie zimowe mamy jako pierwsi. Już jesteśmy na półmetku, a ja już nawet wróciłam z obozu narciarskiego. Nieźle to brzmi zapewne, lecz dla mnie jazda na nartach jest tym, czym dla dyslektyka napisanie eseju. No cóż.. każdy ma jakiś talent i jakieś schody do pokonania. Wszyscy w rodzinie, nie wyłączając najmłodszego dziesięcioletniego Michała, jeżdżą lepiej ode mnie. Ale staram się, jak mogę. W tym roku pokonałam lęk przed prędkością. Oczywiście tylko na niebieskich trasach, gdzie nie trzeba walczyć z terenem.

polonistka na nartach

Czerwone ścianki zaliczałam z duszą na ramieniu, ale dałam radę i się nie zabiłam! Słabą formę zrekompensowała motywacja, chęć przetrwania i potrzeba zabawy w nowym i bardzo fajnym towarzystwie. Niestety instruktorzy zajęci byli dziećmi, ale starałam się wykorzystać wiedzę teoretyczną, którą zdobyłam wcześniej. W moim przypadku pokonanie strachu jest rzeczą kluczową na nartach, a ten proces może się odbyć tylko w mojej głowie i najlepszy nauczyciel mógłby polec przy takim oporniku jak ja.

Czytaj dalej Czego nie umiem… i ciągle się uczę

Obyś cudze dzieci uczył!

Oj, to nigdy nie brzmiało jak dobre życzenia. Bo rzeczywiście nauczanie cudzych dzieci nie jest sztuką łatwą, a bywa bardzo niewdzięczną. Spokojnie, nie będzie biadolenia. Napiszę trochę o moim zawodzie i postaram się bardzo szczerze.

Dlaczego zostałam nauczycielką? Naprawdę nie z powodu długich wakacji. Po prostu od dziecka wykazywałam jakieś predyspozycje, dobrze odnajdywałam się w grupie i grupa dość często to doceniała. W podstawówce pani parę razy wysyłała mnie do młodszych klas, żebym tam prowadziła lekcje. To mnie nobilitowało i podobało mi się. Może poczułam słodki smak władzy bez domieszki goryczy odpowiedzialności. Może i tak. Pewnie moje późniejsze działania podświadomie i świadomie podejmowane skierowały mnie do zawodu nauczyciela. Nie żałuję swojego wyboru, mimo że wiele razy życie zweryfikowało moje myślenie o tej pracy.

Pierwsze lata pracy to był tak naprawdę okres nauki i intensywnego nabierania doświadczenia. Kolejne stopnie awansu, konieczność przygotowywania się do każdej lekcji, uczestnictwo w projektach edukacyjnych, szkolenia, prowadzenie dokumentacji szkolnej, wtedy jeszcze wyłącznie papierowej, wywiadówki, konferencje, wycieczki szkolne, festyny, praca w komisji egzaminacyjnej, prowadzenie kółka teatralnego i wiele innych nowych obowiązków. To był duży wysiłek, który na szczęście nie poszedł na marne. Nie tylko wysiłek, bo także przyjemność, energia i entuzjazm, które wyzwalają się same w twórczej pracy z młodzieżą.

Czytaj dalej Obyś cudze dzieci uczył!