Moje niedawne doświadczenia skłoniły mnie do rozmyślań o sukcesie. Czym w ogóle jest? Jak bardzo pragnienie sukcesu determinuje działania w jego kierunku? Czy sukces może przerodzić się w porażkę i na odwrót? I wreszcie na ile jesteśmy w stanie cieszyć się z sukcesów swoich i innych ludzi?
Muszę o tym napisać, bo bardzo mnie ten temat porusza, a bohaterowie literaccy, którzy odnieśli sukces, a także ci co ponieśli porażkę, śnią mi się już po nocach.
Na początku października Dziennik Zachodni ogłosił konkurs „Nauczyciel na medal” pod honorowym patronatem Marszałka Województwa Śląskiego Wojciecha Saługi. Celem plebiscytu było wyłonienie nauczycieli, którzy pracują z pasją, są przewodnikami, autorytetami, ale także przyjaciółmi swoich uczniów. Drobnym zgrzytem było to, że SMS-owe głosowanie wiązało się z wydaniem 2,46 zł jednorazowo. No cóż, tam gdzie pojawiają się pieniądze, razem z nimi idą nieprzyjemne konotacje. Taki sposób wyboru nie był doskonały, ale może paradoksalnie konieczność płacenia najskuteczniej eliminowała sztuczny ruch i nieuczciwe zachowania?
Zostałam nominowana i rozpoczęło się głosowanie. W internecie można było na bieżąco śledzić wyniki. Prosty ale skuteczny sposób podgrzewania atmosfery rywalizacji. Muszę przyznać, że na początku była to dobra zabawa, ale w miarę przybywania głosów moje ego puchło i nabrzmiewało, a ja sama zaczęłam popadać w delikatną obsesję.
8 listopada zakończył się powiatowy etap plebiscytu. Wygrałam! Dzięki głosom uczniów, ich rodziców, rodziny, przyjaciół, bliższych i dalszych znajomych zdobyłam pierwsze miejsce. Nie ukrywam, że konkurs mnie wciągnął, chciałam wygrać i moją pierwszą reakcją była oczywiście radość. Początkowa ekscytacja ustąpiła dość szybko miejsca refleksji.
„Na szczytach nigdy nie jest ciepło” – pisał Kapuściński i miał rację. Nie jest zbyt komfortowo konkurować ze świetnymi nauczycielami, a wygrać to już naprawdę średnia przyjemność. Zwłaszcza, że formuła konkursu polegała na wysyłaniu płatnych SMS -ów. Niestety pieniądze jako czynnik mało etyczny przyćmiły ideę. Dotarło do mnie, że nie jestem na to przygotowana.
Wiele osób gratulowało mi sukcesu. Oficjalnie jestem „Nauczycielem na medal”. Jak się wyraził mój przyjaciel: „Number one”. Czy to oznacza, że jestem najlepszym nauczycielem? Nie. Czy tak się czuję? Też nie. Przecież tego nie da się zmierzyć nawet najbardziej doskonałym narzędziem badawczym. Bardzo dobrych i pewnie lepszych ode mnie jest wielu. Z większym niż ja poświęceniem i zaangażowaniem wykonują swoją pracę i są za to uwielbiani przez uczniów. Tak naprawdę myślę, bo znam dobrze środowisko nauczycielskie i na co dzień widzę pracę moich kolegów i koleżanek niejako od kuchni. Często ich ciężka praca nie jest należycie doceniana, a wręcz krytykowana. Rodzice chcą doskonałych pedagogów, profesjonalistów, którzy z miłością i pełnym poświęceniem otoczą opieką ich latorośle lepiej niż oni sami. Przełożeni chcą wyszkolonej kadry i wysokich wyników na egzaminach. Uczniowie chcą dobrej zabawy i atrakcyjnych zajęć. Tych i innych jeszcze cudów mają dostarczać słabo opłacani nauczyciele przestawiani z kąta w kąt i co chwilę zaskakiwani kolejnymi reformami i wymaganiami przez pomysłowych ministrów edukacji.
Myślę, że jestem dobrą nauczycielką, bo lubię swoją pracę, a praca lubi mnie. Jakkolwiek by to interpretować. Często doświadczam sympatii uczniów, rodziców czy moich kolegów i koleżanek. Chyba nie potrzebowałam tak bardzo tego tytułu „Nauczyciela na medal”, ale mam go, więc nie będę się obrażać na świat za to i mam nadzieję, że świat również nie obrazi się na mnie.
Choć odczuwam lekki niepokój z tym związany, bo w literaturze nie ma zbyt wiele przykładów bohaterów, którzy odnieśli sukces i nie zapłacili za to wysokiej ceny. Pociesza mnie myśl, że ten mój sukces na szczeblu powiatowym to zaledwie sukcesik i może jakoś się wyślizgnę strasznemu fatum. Jakaś proporcja powinna zostać zachowana w każdym razie.
Większość z nas pragnie sukcesu, niektórzy wierzą, że na sukces zasługują i dążą do niego. Sukces może mieć różne oblicza, jest realizacją marzenia czy celu, wiąże się z aprobatą i szacunkiem ludzi, awansem społecznym, popularnością. Sukces kojarzy się zawsze z jakimś materialnym lub emocjonalnym zyskiem.
Szukam przykładów bohaterów literackich, którzy odnieśli sukces. Wcale nie tak łatwo ich znaleźć, bo duże powodzenie prawie zawsze idzie w parze z porażką.
Literatura uczy nas pokory, poświęcenia, cierpienia w imię wyższych idei i wartości. Owszem wskazuje drogę do sukcesu, która powinna być wyboista i pełna wyrzeczeń, ale co z tym sukcesem później zrobić? Tego nie tłumaczy. Daje wręcz przykłady, że powodzenie w jakiejś dziedzinie nie zapewnia szczęścia w innej, równie ważnej. Jest to dość obciążające.
Można jak Wokulski zdobyć duży majątek, ale o odwzajemnionej miłości i spełnieniu mowy nie ma. Można odnieść sukces zawodowy, jak choćby Paweł Obarecki z „Siłaczki”, ale koniecznie trzeba ideały zawiesić na kołku.
Nawet w komediach sukces miewa wysoką cenę. Weźmy choćby Harpagona, głównego bohatera „Skąpca” Moliera. Kiedy w końcu odzyskał ukochaną skrzynkę z pieniędzmi, popadł w ostateczne osamotnienie, oderwał się od prawdziwych wartości.
Jedynie sukcesy wynikające z wewnętrznej determinacji, z niezłomności charakteru bohatera, jego uporu w dążeniu do samodoskonalenia są w literaturze przedstawione jako te warte podziwu. Santiago z opowiadania Hemingway’a „Stary człowiek i morze”, który po ciężkiej walce z samym sobą osiągnął swój cel, jest tego przykładem. Jego sukces ma właśnie wymiar duchowy, bo przecież do brzegu przyholował tylko szkielet wielkiej ryby.
Jedną z piękniejszych dla mnie postaci jest Ania Shirley z powieści L.M. Montgomery. Jej sukcesy były owocem pracy i wiary, że uda się spełnić marzenia. Były efektem pozytywnego myślenia. Och, ta bohaterka napełniała mi w dzieciństwie serce jasnością. Dobrze, że mi się teraz przypomniała. Wolę być naiwną wariatką niż zrzędliwą malkontentką.
I tak na koniec myślę sobie, że prawdziwy sukces nie przychodzi nigdy spoza nas, z zewnątrz. Tylko rodzi się w nas, w środku. Z dobra, pracy, wiary, nadziei i życzliwości. Czy można się bać takiego sukcesu?
Dlatego tytuł „Nauczyciela na medal” jest wspólnym sukcesem wszystkich życzliwych mi osób. Nie czuję się ani trochę lepsza od innych świetnych nauczycieli. Życzę nam wszystkim nie tylko powodzenia, ale umiejętności dzielenia się radością z innymi i opanowania trudnej sztuki cieszenia się z sukcesów innych osób, nawet wtedy gdy się z nimi nie utożsamiamy.
Lubię, po prostu lubię, a jak lubię to i czytam.
Skromność jest ważna. Mając ją, nigdy się nie zagubimy pośród sukcesów. Będzie nam wyznaczała drogę. Dobra drogę, którą należy się kierować.
Na szczęście Pani jej nie brakuje. Możemy być o to spokojni ❤