Eseju „Czuły narrator” wygłoszonego w Akademii Szwedzkiej przez Olgę Tokarczuk słuchałam wczoraj z uwagą, dumą, wzruszeniem, ale także z nutką niepokoju i goryczy. Ta mowa noblowska jest niesłychanie trafnym i mądrym komentarzem rzeczywistości, który jednak dotrze do nielicznych i niestety niedługo utonie w szumie świata. Wybaczcie ton wynikający ze szczerego poruszenia, ale o ileż lepsi, zdrowsi i piękniejsi mogliby być ludzie, gdyby tak każdy umiał przefiltrować przez siebie z uwagą i czułością słowa naszej noblistki! Ten artykuł składa się z fragmentów przemówienia noblowskiego, moich komentarzy i refleksji. Z całą pewnością warto samemu wysłuchać lub przeczytać całość eseju, który jest dostępny w internecie.
Początek – o kosmicznym pochodzeniu
Swoją przemowę Olga Tokarczuk mistrzowsko rozpoczęła od opisu zdjęcia swojej mamy. Fotografia silnie działała na wyobraźnię dziecka, które analizowało szczegóły i łączyło elementy, układając pierwszą historię o własnym pochodzeniu. Wstęp jest nienachalną pochwałą mądrości matki, która wyposaża swoje dziecko na całe życie we wrażliwość, godność, czułość.
Pierwsze zdjęcie, jakie świadomie przeżyłam, to zdjęcie mojej matki, jeszcze zanim mnie urodziła. Zdjęcie jest niestety czarno-białe, przez co ginie wiele szczegółów, stając się zaledwie szarymi kształtami. Światło jest miękkie i deszczowe, chyba wiosenne i najpewniej sączy się przez okno, utrzymując pokój w ledwie zauważalnym blasku. Mama siedzi przy starym radiu, takim, które miało zielone oko i dwa pokrętła – jedno do regulowania głośności, drugie do wyszukiwania stacji.
(…)
Wpatrując się w to zdjęcie jako kilkuletnia dziewczynka, byłam przekonana, że mama szukała mnie, kręcąc gałką radia. Niczym czuły radar penetrowała nieskończone obszary kosmosu próbując dowiedzieć się, kiedy i skąd przybędę. Jej fryzura i ubiór (duży dekolt w łódkę) wskazują, kiedy zrobiono to zdjęcie – to początek lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Patrząca gdzieś poza kadr, nieco zgarbiona kobieta, widzi coś, co nie jest dostępne oglądającemu to zdjęcie. Jako dziecko rozumiałam to tak, że ona patrzy w czas. Na tym zdjęciu nic się nie dzieje, to fotografia stanu, nie procesu. Kobieta jest smutna, zamyślona, jakby nieobecna. Kiedy ją potem pytałam o ten smutek – a robiłam to wiele razy, żeby zawsze usłyszeć to samo – mama odpowiadała, że jest smutna, bo jeszcze się nie urodziłam, a ona już do mnie tęskni. – Jak możesz do mnie tęsknić, skoro mnie jeszcze nie ma? – pytałam.
Wiedziałam już, że tęskni się za kimś, kogo się utraciło, że tęsknota jest efektem straty. – Ale może też być odwrotnie – odpowiadała. – Jeżeli się do kogoś tęskni, to on już jest. Ta krótka wymiana zdań gdzieś na zachodniej polskiej prowincji pod koniec lat 60 XX w., wymiana zdań między moją mamą i mną, jej małym dzieckiem, utkwiła mi na zawsze w pamięci i dała zapas mocy na całe życie. Wyniosła bowiem moje istnienie poza zwyczajną materialność świata i przypadkowość, poza przyczynę i skutek oraz prawa prawdopodobieństwa. Umieściła je niejako poza czasem, w słodkim pobliżu wieczności. Zrozumiałam moim dziecięcym umysłem, że jest mnie więcej niż sobie do tej pory wyobrażałam. I nawet, jeżeli powiem: „Jestem nieobecna”, to i tak na pierwszym miejscu znajduje się: „Jestem” – najważniejsze i najdziwniejsze słowo świata. W ten sposób niereligijna młoda kobieta, moja mama, dała mi coś, co kiedyś nazywano duszą, a więc wyposażyła w najlepszego na świecie czułego narratora.
Rozwinięcie- jak fikcja przegrywa z tak zwaną prawdą
Pisarka porównała świat do wielkiej tkaniny, która „tkana jest na krosnach informacji, dyskusji, filmów, książek, plotek, anegdot.” Internet sprawił, że zasięg tych krosien jest obecnie ogromy. Każdy może wziąć udział w tej wielkiej pracy. Jedni robią to odpowiedzialnie, inni nieodpowiedzialnie. Jedni pracują w stronę miłości i dobra, inni w stronę nienawiści i zła. Można się o tym przekonać, czytając chociażby komentarze pod postami na facebooku. W oceanie słów staramy się odnaleźć prawdę. W literaturze współczesnej powodzeniem zaczęła się cieszyć narracja pierwszoosobowa. Olga Tokarczuk nie krytykuje jej wprost. Podkreśla zasługi, jakie oddawała, niwelując granice pomiędzy narratorem i czytelnikiem, pozwalając temu drugiemu na głębokie przeżycie i utożsamienie z tym pierwszym. A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że obecnie doszło do jakiegoś wypaczenia. Ja, mnie, mój, moje… Na targach książki najpopularniejszymi opowieściami stały się narracje typu „Opowiem ci moją historię” albo „Opowiem ci historię mojej rodziny” lub „Opowiem ci, gdzie byłem”. No cóż… mamy teraz możliwość zaspokojenia instynktu ekspresji, potrzeby zaistnienia i wyrażenia siebie.
Literatura stała się więc polem wymiany doświadczeń, agorą, gdzie każdy może opowiedzieć swój własny los albo dać głos swojemu alter ego. Jest to przy tym przestrzeń demokratyczna – każdy może się wypowiedzieć, każdy może też dokonać kreacji „głosu, który mówi”. Chyba jeszcze nigdy w historii człowieka tak wielu ludzi nie zajmowało się pisaniem i opowiadaniem.
(…)
Mimo to jednak doświadczenie czytelnicze zaskakująco często jest niekompletne i rozczarowujące, bo okazuje się, że ekspresja autorskiego „ja” nie daje gwarancji uniwersalności.
Noblistka mówi w sposób, który uwielbiam. Opisuje rzeczywistość, wskazuje na konsekwencje zmian, ale nie ocenia, nie krytykuje wprost. Chociaż wykład nie jest pozbawiony emocji. Z perspektywy pisarki przerażająco brzmią słowa o końcu literatury:
Fikcja straciła zaufanie czytelników, odkąd kłamstwo stało się niebezpieczną bronią masowego rażenia, nawet jeśli wciąż pozostaje prymitywnym narzędziem. Nader często spotykam się z tym pełnym niedowierzania pytaniem: „Czy to prawda, co pani napisała?”. Za każdym razem mam wtedy wrażenie, że wieszczy ono koniec literatury. To niewinne z punktu widzenia czytelnika pytanie, dla pisarskich uszu brzmi naprawdę apokaliptycznie.
Obrona fikcji
To, czego nam brakuje we współczesnych opowieściach, to ich uniwersalny wymiar. Gubimy się pośród newsów i fake newsów. Chcemy faktu, tego co wydarzyło się naprawdę. Lecz kreujemy i dostajemy miałkie opisy zdarzeń, które po chwili zapominamy.
Wydarzenia są faktami, ale materią naszego życia jest doświadczenie, które filtrujemy przez siebie i umieszczamy w pamięci. Tworzymy indywidualną sieć połączeń przyczynowo-skutkowych i poddajemy ją refleksji. Jest to proces wymagający wysiłku intelektualnego, który jest tak mało atrakcyjny dla większości. Materiałem dającym możliwość doświadczania jest literatura.
Fikcja jest zawsze rodzajem prawdy.
(…) kiedy mówimy „Umarł mąż, a potem umarła żona” – to jest to relacja. Kiedy zaś mówimy „Umarł mąż, a potem ze smutku umarła żona” – to mamy fikcję. Każde fabularyzowanie jest przejściem od pytania – „Co było potem?” do próby jego zrozumienia opartym na naszym ludzkim doświadczeniu: „Dlaczego tak się stało?”.
Literatura zaczyna się od owego „Dlaczego?”, nawet jeśli mielibyśmy na to pytanie odpowiadać bez przerwy zwyczajnym: „Nie wiem”. Literatura stawia więc pytania, na które nie da się odpowiedzieć przy pomocy Wikipedii, wykracza bowiem poza same fakty i wydarzenia, odwołując się bezpośrednio do naszego ich doświadczania.
Dygresja o podziale na gatunki literackie
Olga Tokarczuk porównała literaturę do wielkiego lewiatanowego ciała. Podzielone ono zostało na mniejsze części i skategoryzowane. To, co w zamyśle miało być sposobem na wprowadzenie porządku na półkach z książkami i umożliwienie nawigacji wśród wielości tytułów i nazwisk, stało się swego rodzaju pułapką.
Ogólne skomercjalizowanie rynku literackiego doprowadziło do podziału na branże – odtąd odbywają się targi i festiwale literatury takiej czy siakiej, zupełnie osobno, tworząc klientelę czytelników, którzy chętnie zatrzaskują się w kryminale, fantasy czy science-fiction. Cechą szczególną tej sytuacji jest, że to, co miało jedynie pomóc księgarzom i bibliotekarzom w uporządkowaniu na półkach ogromu wydawanych książek, a czytelnikom pomagało zorientować się w wielkości oferty, stało się abstrakcyjnymi kategoriami, w które już nie tylko wrzuca się zaistniałe dzieło, ale według których zaczynają pisać sami pisarze.
Coraz częściej gatunkowe dzieło przypomina foremkę do ciasta, która produkuje bardzo podobne rezultaty, ich przewidywalność uważana jest za cnotę, ich banalność za osiągnięcie.
Czytelnik wie, czego ma się spodziewać i dostaje dokładnie to, co chciał. Zawsze intuicyjnie byłam przeciwko takim porządkom, ponieważ prowadzą one do ograniczania wolności pisarskiej, do niechęci wobec eksperymentu i transgresji, która jest istotną cechą tworzenia w ogóle. I zupełnie wykluczają z procesu twórczego wszelką ekscentryczność, bez której nie ma sztuki. Dobra książka nie musi się opowiadać za swoją gatunkową przynależnością. Podział na gatunki jest wynikiem skomercjalizowania całej literatury i efektem traktowania jej jako produktu do sprzedaży z całą filozofią brandu, targetu i tym podobnych wynalazków współczesnego kapitalizmu.
Dygresja o serialach
Trudno nie zgodzić się z Olgą Tokarczuk, że obecnie dominującym gatunkiem opowieści stały się seriale. Najważniejszym zadaniem ich twórców jest utrzymanie uwagi widza, dlatego mnożą wątki, wprowadzają elementy zaskoczenia, w nieprawdopodobny sposób kształtują i zmieniają bohaterów. Historia serialowa nigdy się nie kończy, ponieważ istnieje potencjalna możliwość pojawienia się kolejnego sezonu. Nagroda jaką jest spełnienie, katharsis jest odraczana w nieskończoność, co pociąga i hipnotyzuje. Odrywamy się od naszego życia, śledzimy losy serialowych bohaterów, kibicujemy im lub czekamy na ich ukaranie.
Kiedy, uwaliwszy się na kanapie, oglądamy serial wyreżyserowany tak świetnie, że z radością wpadamy we wszystkie psychologiczne pułapki, może warto przynajmniej uświadomić sobie cenę, jaką mimo woli za to płacimy? Zgadzamy się na niespełnienie, na niedosyt, na egzystencjalną pustkę, na zdegradowanie siebie do roli konsumenta, intelektualnego zombie. Przesada? Być może. Miało zaboleć.
Dzisiaj nie włączę telewizora. Po raz drugi będę czytać Księgę Piasku.
Dygresja o Internecie
Marzenie o wiedzy dostępnej dla każdego ziściło się. Spełnione marzenia często nas rozczarowują. No bo czy powszechny dostęp do informacji sprawił, że staliśmy się mądrzejsi i bardziej refleksyjni?
Okazało się, że nie jesteśmy w stanie unieść tego ogromu informacji, która zamiast jednoczyć, uogólniać i uwalniać – różnicuje, dzieli, zamyka w bańkach, tworzy wielość opowieści nieprzystających do siebie albo wręcz wrogich sobie, antagonizujących.
Na dodatek Internet, poddany zupełnie bez refleksji procesom rynkowym i oddany graczom-monopolistom, steruje gigantycznymi ilościami danych, które wykorzystywane są całkiem nie „pansoficznie”, ku szerokiemu dostępowi do wiedzy, ale przeciwnie, służąc przede wszystkim programowaniu zachowań użytkowników, czego dowiedzieliśmy się po aferze Cambridge Analytica. Zamiast usłyszeć harmonię świata, usłyszeliśmy kakofonię dźwięków, szum nie do zniesienia, w którym rozpaczliwie próbujemy dosłuchać się jakiejś najcichszej melodii, najsłabszego chociaż rytmu. Parafraza szekspirowskiego cytatu jak nigdy pasuje dzisiaj do tej kakofonicznej rzeczywistości: Internet to coraz częściej opowieść idioty pełna wściekłości i wrzasku. Także badania politologów przeczą niestety intuicjom Jana Amosa Komenskiego, opartych na przekonaniu, że im więcej powszechnie dostępnej wiedzy o świecie, tym politycy bardziej posługują się rozsądkiem i podejmują rozważne decyzje.
Gorzkie refleksje
Trudno oprzeć się wrażeniu, że „coś jest ze światem nie tak”. Oglądamy go przez szkła monitorów. Obrazy pojawiają się i znikają w naszej pamięci.
Bycie bezrefleksyjnym odbiorcą ma wysoką cenę. Ten kto snuje opowieść, ma władzę. A że tę opowieść snuje często szaleniec z darem przekonywania?
Zalew obrazów przemocy, głupoty, okrucieństwa, mowy nienawiści, rozpaczliwie równoważone są przez wszelkie „dobre wiadomości”, ale nie są one w stanie ujarzmić dojmującego wrażenia, które trudno jest nawet zwerbalizować: Coś jest ze światem nie tak. To poczucie, zarezerwowane kiedyś tylko dla neurotycznych poetów, dziś staje się epidemią nieokreśloności, sączącym się zewsząd niepokojem.
Świat tonie w kryzysie. Doświadczamy katastrofy ekologicznej, szumu informacyjnego, kryzysu wartości i postaw. Wszyscy znają się na wszystkim i każdy śni swój własny sen. Boję się, że pobudka może być bardzo bolesna.
Na koniec -ciężar odpowiedzialności i wielkie poszukiwania
Literatura, która wymaga od odbiorcy wysiłku intelektualnego przegrywa z nowoczesnymi mediami i nowoczesnymi formami narracji takimi jak na przykład seriale.
Poszukuję w swoim życiu jakiegoś momentu, w którym jak za sprawą jednego kliknięcia, wszystko stało się inne, mniej zniuansowane, prostsze. Szept świata umilkł, zastąpiły go hałasy miasta, szmer komputerów, grzmot przelatujących nad głową samolotów i męczący biały szum oceanów informacji. Od jakiegoś momentu w swoim życiu zaczynamy widzieć świat we fragmentach, wszystko osobno, w kawałkach odległych od siebie niczym galaktyki, a rzeczywistość, w jakiej żyjemy w tym nas upewnia: lekarze leczą nas według specjalności, podatki nie mają związku z odśnieżaniem drogi, którą jeździmy do pracy, obiad nijak się ma do wielkich ferm hodowlanych, a nowa bluzka do obskurnych fabryk gdzieś w Azji. Wszystko jest od siebie oddzielone, żyje osobno, bez związku.
Żeby łatwiej nam było to znieść, dostajemy numery, identyfikatory, karty, toporne plastikowe tożsamości, które próbują nas zredukować do użytkowania jakiejś jednej cząstki tej całości, którą przestaliśmy już dostrzegać. Świat umiera, a my nawet tego nie zauważamy. Nie zauważamy, że świat staje się zbiorem rzeczy i wydarzeń, martwą przestrzenią, w której poruszamy się samotni i zagubieni, miotani czyimiś decyzjami, zniewoleni niezrozumiałym fatum, poczuciem bycia igraszką wielkich sił historii czy przypadku. Nasza duchowość zanika albo staje się powierzchowna i rytualna. Albo po prostu stajemy się wyznawcami prostych sił – fizycznych, społecznych, ekonomicznych, które poruszają nami jakbyśmy byli zombie.
Olga Tokarczuk jako pisarka czuje odpowiedzialność za losy świata, choć ma równocześnie świadomość, że oddziaływanie literatury jest coraz mniejsze. A jednak autorka zastanawia się, jak pisać, by zmierzyć się z tym, co przynosi współczesny świat:
Jak pisać, jak konstruować swoją opowieść, żeby umiała unieść tę wielką konstelacyjną formę świata? Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie jest możliwy powrót do takiej opowieści o świecie, jaką znamy z mitów, baśni i legend, kiedy przekazywana sobie z ust do ust utrzymywała świat w istnieniu.
Dziś ta opowieść musiałaby być dużo bardziej wielowymiarowa i skomplikowana. Wiemy przecież rzeczywiście o wiele więcej, znamy niesamowite powiązania rzeczy pozornie odległych.
(…)
Zastanawiam się tutaj cały czas, czy możliwe jest znalezienie dzisiaj podwalin pod nową opowieść uniwersalną, całościową, niewykluczającą, zakorzenioną w naturze, pełną kontekstów i jednocześnie zrozumiałą.
Czy możliwa jest taka opowieść, która wyszłaby poza niekomunikatywne więzienie własnego „ja”, odsłoniła większy obszar rzeczywistości i ukazała wzajemne związki? Która umiałaby się zdystansować od udeptanego oczywistego i banalnego centrum „powszechnie podzielanych opinii” i potrafiła spojrzeć na sprawy eks-centrycznie, spoza centrum?
Marzy mi się także nowy rodzaj narratora – „czwartoosobowego”, który oczywiście nie sprowadza się tylko do jakiegoś konstruktu gramatycznego, ale potrafi zawrzeć w sobie zarówno perspektywę każdej z postaci, jak i umiejętność wykraczania poza horyzont każdej z nich, który widzi więcej i szerzej, który jest w stanie zignorować czas.
O tak, jego istnienie jest możliwe. Czy zastanawialiście się kiedyś, kim jest ten cudowny opowiadacz, który w Biblii woła wielkim głosem: „Na początku było słowo”? Który opisuje stworzenie świata, jego pierwszy dzień, kiedy chaos został oddzielony od porządku? Który śledzi serial powstawania kosmosu? Który zna myśli Boga, zna jego wątpliwości i bez drżenia ręki stawia na papierze to niebywałe zdanie: „I uznał Bóg, że to było dobre”. Kim jest to, które wie, co sądził Bóg?
Te słowa, te poszukiwania powodują, że jeszcze bardziej rośnie we mnie zaufanie dla twórczości pisarki. Jej słowa są odpowiedzialne i płyną w kierunku mądrości, dobra, troski i czułości. Być może to przesada, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że czas zatoczył koło i ta mała dziewczynka, która oglądała fotografię matki, teraz sama stała się matką – mistrzynią. Odpowiedzialną, obdarzającą czułością swoje czytelnicze dzieci. Można to przyjąć, można odrzucić. Jak zwykle. Ja biorę i jestem wdzięczna za to.