Życie to jednak potrafi zaskoczyć. Planowaliśmy pracę, naukę, wyjazdy i co tam jeszcze, a tu kwarantanna. Zamiast w klasie, siedzę na kanapie z laptopem na kolanach i próbuję robić sobie jakiś porządek w głowie. Dochodzę do coraz ciekawszych wniosków na swój temat.
Po pierwsze, chorobliwie potrzebuję porządku i planu. Bez tego mogłabym spędzić życie, drzemiąc przed Netflixem. No to narzucam sobie jakiś rygor w stylu: najpierw obowiązki, potem przyjemności. Na przykład najpierw posprzątam łazienkę lub przeczytam dwa ciężkie rozdziały z „trudnej” książki lub pobiegam 40 minut na orbitreku, a potem obejrzę odmóżdżający serialik lub poczytam coś lekkiego. Staram się tego przestrzegać. Jednak lista obowiązków w stosunku do listy przyjemności jest nieproporcjonalnie i niesprawiedliwie długa… Pewnie dlatego podświadomie dążę do kompletnego niezachowywania proporcji, co w praktyce oznacza godzinę obowiązków i 10 godzin „przyjemności”. Efekt szeroko rozumianego bajzlu gwarantowany.
Co robić? Ha! Doszłam do tego praktycznie samodzielnie. Ale się podzielę, nie będę żałować. Trzeba łączyć przyjemne z pożytecznym! Myjąc łazienkę, słuchać ulubionej muzyki. Przeczytać coś nudnego i napisać o tym w sposób zabawny i ciekawy na blogu. Na spacerze zamknąć kręgi aktywności i obgadać „trudne” tematy z rodziną, ustalić wspólny front działań. Nie zawsze tak się da, no i zależy od poziomu kreatywności. A kto jest najbardziej pomysłowy? Leń! Czyli jest nadzieja dla mnie i dla wielu z Was;)
Następną moją dziwną cechą, którą odkryłam podczas kwarantanny, jest uzależnienie od stresu szkolnego. To jest jakaś chyba nieopisana dokładnie, aczkolwiek powszechna jednostka chorobowa. Występuje wśród nauczycieli, ale także wśród rodziców i niestety wśród uczniów. Każdy, kto popatrzy na to trzeźwym okiem, stwierdzi, że to jakieś wariactwo. Coś tak wspaniałego jak nauka i nabywanie nowych umiejętności przerodziło się w chorą rywalizację obarczoną stresem. Taka jest często codzienność szkolna i tak zaczyna wyglądać nauka zdalna. Chcę tu oddać sprawiedliwość nauczycielom, którzy nie oszaleli i zachowali spokój oraz zdrowy rozsądek. Nie będę pisać, co się dzieje na facebookowych grupach nauczycielskich. Mnie się też, nie ukrywam, udzieliło to pierwsze szaleństwo. Bo co robić? Kwarantanna to nie ferie. Uczyć się trzeba, egzamin się sam nie napisze, z próżnego to i Salomon nie naleje… Uuu potrafię się tak nakręcić, że hej! Sama, bez niczyjej pomocy. A jak poczytam innych, to dopiero!
Pozytywne jest to, że naprawdę jest z czego wybierać, jeśli idzie o materiały do samodzielnej nauki czy powtórek. Nauczyciel powinien ten proces jednak zaplanować i moderować. Właściwie chyba tylko tyle, bo nie jestem pewna co do kontroli i rozliczania uczniów z tej zdalnej nauki. To jest naprawdę trudne. Bo spójrzmy na jakiś jaskrawy przykład. Są dzieci, które nie mają ani możliwości technicznych, ani warunków domowych, żeby mogły sprostać ogromowi wymagań stawianych teraz przez nauczycieli. Nie wiemy, jaki to jest procent uczniów. Warto o tym pomyśleć.
Mój stan na dzisiaj jest dość refleksyjny. Spojrzałam na siebie jak na kogoś, kto biegł i został gwałtownie przytrzymany z tyłu za szelki. Przez jakiś czas chaotycznie poruszałam jeszcze kończynami, ale efektu przemieszczania się już nie było. Śmieszny widok, prawda? No to zwalniam. Układam, planuję, proponuję, nie rozliczam, nie oceniam. Ostatecznie każdy musi przejąć odpowiedzialność za swoją edukację. Od tej świadomości dużo zależy. Staram się pomagać moim uczniom mądrze. Mam nadzieję, że się uda:)
Racja w 100%