Oj, to nigdy nie brzmiało jak dobre życzenia. Bo rzeczywiście nauczanie cudzych dzieci nie jest sztuką łatwą, a bywa bardzo niewdzięczną. Spokojnie, nie będzie biadolenia. Napiszę trochę o moim zawodzie i postaram się bardzo szczerze.
Dlaczego zostałam nauczycielką? Naprawdę nie z powodu długich wakacji. Po prostu od dziecka wykazywałam jakieś predyspozycje, dobrze odnajdywałam się w grupie i grupa dość często to doceniała. W podstawówce pani parę razy wysyłała mnie do młodszych klas, żebym tam prowadziła lekcje. To mnie nobilitowało i podobało mi się. Może poczułam słodki smak władzy bez domieszki goryczy odpowiedzialności. Może i tak. Pewnie moje późniejsze działania podświadomie i świadomie podejmowane skierowały mnie do zawodu nauczyciela. Nie żałuję swojego wyboru, mimo że wiele razy życie zweryfikowało moje myślenie o tej pracy.
Pierwsze lata pracy to był tak naprawdę okres nauki i intensywnego nabierania doświadczenia. Kolejne stopnie awansu, konieczność przygotowywania się do każdej lekcji, uczestnictwo w projektach edukacyjnych, szkolenia, prowadzenie dokumentacji szkolnej, wtedy jeszcze wyłącznie papierowej, wywiadówki, konferencje, wycieczki szkolne, festyny, praca w komisji egzaminacyjnej, prowadzenie kółka teatralnego i wiele innych nowych obowiązków. To był duży wysiłek, który na szczęście nie poszedł na marne. Nie tylko wysiłek, bo także przyjemność, energia i entuzjazm, które wyzwalają się same w twórczej pracy z młodzieżą.