Boliwia to państwo w Ameryce Południowej, które nie jest chyba popularną destynacją dla Europejczyków. Odwiedziłam Boliwię podczas pobytu w Peru, bo stamtąd jest stosunkowo niedaleko.
To była czterodniowa przygoda zapadająca w pamięć z wielu powodów. Przede wszystkim z powodu przepięknych krajobrazów, niesamowitych formacji skalnych i malowniczych lagun. Wszystko na wysokościach ponad 4000m, gdzie ilość tlenu jest prawie połowę mniejsza. Na szczęście byłam już zaaklimatyzowana po Cusko i Górach Tęczowych, więc nie odczułam tej wysokości.
Wynajętą terenówką jechaliśmy dość długo przez jałową, pustynną okolicę. Pierwszą atrakcją było cmentarzysko pociągów. Miejsce to sprawiało raczej przykre wrażenie, więc nie zabawiliśmy tam zbyt długo. Kolejne miejsca były zdecydowanie lepsze.
Przyroda Boliwii jest niezwykła, piękna, ale i surowa. Krajobrazy są tam niemal księżycowe ze względu na pustynne tło i wyrastające z niego formacje skalne o przedziwnych kształtach i barwach. Do tego wulkany i bulgoczące gejzery. Surowość łagodziły kolorowe laguny i mieszkające tam zwierzęta takie jak flamingi, wiskacze czy wikunie.
Ze względu na wysokie ceny noclegów ludzie często wybierają hotele bez ogrzewania. Nie wiem, jak to można przeżyć, bo w hotelach z ogrzewaniem, gdzie spaliśmy, było w nocy 5 stopni! Chyba jeszcze nigdy tak nie zmarzłam jak tam. Właściwie była to swego rodzaju atrakcja:) w każdym razie niezapomniane doświadczenie. No ale czego oczekiwać na płaskowyżu na wysokości 4800m, gdzie najbliższa osada z prądem oddalona jest o ponad kilkadziesiąt kilometrów. Jest to wysokość Mount Blank – najwyższego szczytu Europy.
Zwiedzanie Boliwii zakończyliśmy na solnej pustyni Salar de Uyuni, gdzie bardzo ciekawa była wyspa kaktusów.
Ponieważ naokoło jest bardzo biało i gładko aż po horyzont, na Salarze wychodzą niezłe fotki z gatunku złudzeń optycznych.